Lipiec 01, 2019
Brak komentarzy

„KIEDYŚ DZIECI BYŁY GRZECZNIEJSZE”

Próbowaliście kiedyś policzyć ile razy słyszeliście to od bardziej lub mniej zatroskanych bliskich lub postronnych osób? Ile razy sami  się nad tym zastanawialiście czy rzeczywiście tak było i co właściwie jest nie tak z Wami jako rodzicami? Jak to możliwe, że kiedyś  niemowlęta spały same w  łóżeczkach, nie było buntu dwulatków,  przedszkolaki nie wybrzydzały przy jedzeniu, a nastolatki nie próbowały sobie samodzielnie farbować w domu włosów? Jak to możliwe, że kiedyś dzieci nie złościły się, utrzymywały wokół siebie porządek i bez protestu podporządkowywały się woli rodziców i innych dorosłych?

Czy rzeczywiście?

„Dzisiejsze społeczeństwo nie jest wczorajszym społeczeństwem. Dawne metody wychowawcze nie przystają do współczesnych realiów.” –pisze Isabell Filliozat w książce „W sercu emocji dziecka”

Ciekawą koncepcję tego, co oznacza to, że teraz jest inaczej niż kiedyś  rozwija w swojej książce „Pozytywna dyscyplina” Jane Nelsen.  Pisze ona, że dorośli nie są już dla dzieci wzorem uległości i posłuszeństwa i zapominają, że oni również nie zachowują się jak za starych dobrych czasów. Kiedyś mama posłusznie wykonywała polecenia taty, albo udawała, że to robi, bo takie zachowanie było społecznie akceptowane. Tylko nieliczni kwestionowali nieomylność ojca oraz ostateczność i nieodwołalność jego decyzji. Dzięki ruchowi na rzecz praw człowieka świat się zmienił. Rudolf Dreikurs (austriacki psychiatra, czerpiący z nauk Alfreda Adlera-przyp.aut.) podsumował to w następujący sposób: „Kiedy Tata stracił kontrolę nad Mamą, obydwoje stracili kontrolę nad dziećmi”. Oznacza to, że mama przestała dawać przykład dzieciom jak być uległym.  

Ponadto to, co się uważa, że nie istniało, po prostu nie było wcześniej nazwane. Uczucia dzieci rzadko były dostrzegane, a sposoby ich wyrażania były regulowane karami. To, że dzieci były „grzeczne”, nie znaczy, że czuły się dobrze. Ich złości, lęki, smutki były często tłumione, ukryte.  Nie wynikało to jednak wcale ze złych intencji dorosłych, ale szczerego przekonania o słusznym postępowaniu. Posłuszeństwo było znaczną wartością. Nie wyobrażano sobie też, by dziecko mogło samo wiedzieć czego potrzebuje, z definicji było jeszcze niedoświadczone w życiu i zależne od rodziców.

 Z drugiej zaś strony wydaje się, że obecnie często zbliżamy się do drugiego krańca kontinuum i jako współcześni rodzice mamy  skłonności do bycia nadopiekuńczymi. W natłoku dostępnych informacji o tym, jak wiele zagrożeń niesie ze sobą współczesny świat, w imię miłości chcemy chronić nasze dzieci jak najdłużej, paradoksalnie nadal  kontrolując każdy aspekt ich życia – od diety, przez edukację, spędzanie wolnego czasu, po relacje z rówieśnikami. Do tego dajemy im wiele, niewiele chcąc w zamian. A one mają relatywnie mniej okazji do uczenia się odpowiedzialności, kształtowania wewnętrznej motywacji, radzenia sobie z porażkami i rozczarowaniami.

Tak czy inaczej, to nie dzieci są inne, a czasy, w których przyszło nam je wychowywać. Czasy intensywnego rozwoju technologicznego dającego nam dostęp do wielu informacji, które trudno jest nam selekcjonować na te bardziej i mniej wartościowe. Czasy, w których równoległe życie toczy się w mediach społecznościowych – a tam, poza cenną możliwością wymiany doświadczeń i uzyskiwania wsparcia, jesteśmy także narażeni na podkopującą naszą pewność siebie i intuicję, nieustanną ocenę i porównywanie się z nierealistycznym i wyidealizowanym obrazem życia innych osób. Czasy, w których pęd życia jest nieporównywalnie większy niż jeszcze jedno pokolenie temu, a sukces to efekt wiary w siebie, asertywności, samodzielnego wyciągania wniosków – i to chcemy w naszych dzieciach budować, by jak najlepiej wyposażyć je na przyszłość. Z jednej strony jako rodzice chcielibyśmy, żeby nasze dzieci były nam posłuszne, ale z drugiej, żeby poza domem były autonomicznymi jednostkami, które nie ulegną negatywnemu wpływowi rówieśników i będą w stanie samodzielnie zadbać o swoje potrzeby.

Trudno w tym pomieszaniu znaleźć jakiś środek dla siebie, swoich dzieci i jeszcze jednocześnie zadowalać otoczenie – nasze życzliwe mamy i babcie. Nazwałabym to raczej niemożliwym. Zamiast tego powinniśmy  skupić się nad tym co tu i teraz. Co jest dla nas ważne.  Bo żyjemy w danej rzeczywistości, a nie innej. I nie mamy na to wpływu.

A dla zyskania jeszcze jednej perspektywy, która pozwoli  trochę zdystansować się od oceniających komentarzy innych osób, polecam artkuł Magdaleny Komsty z bloga wymagające.pl ( https://www.wymagajace.pl/dlaczego-kiedys-bylo-high-need-babies/ ) Opowiada on o tym, jak zawodna bywa nasza pamięć,  i że ludzkie mózgi mają naturalną skłonność do ulepszania przyszłości. Czyli w tym kontekście mama czy teściowa pamięta, że miała grzeczniejsze dzieci, bo chce siebie pamiętać jako bardziej skuteczną matkę. Nie robi tego złośliwie, naprawdę jest o tym przekonana.  Dodatkowo, naukowo udowodnione jest, że  lepiej pamiętamy zdarzenia pozytywne, a w przypadku negatywnych doświadczeń z czasem maleje  ich emocjonalne nasycenie, czyli to, co było dla nas w danym czasie bardzo trudne, z perspektywy  czasu wspominamy już tylko  jako pewien dyskomfort. Tłumaczy to też częściowo zjawisko, dlaczego decydujemy się na kolejne dzieci, mimo tego, jak duże wyzwanie stanowią i jak przewartościowują nasze życie za każdym razem 😉

 

Zdjęcie autorstwa Ben White na Unsplash

Dodaj komentarz